Drożdżowe z kombiwaru


Powoli przełamuję moje anty-umiejętności pieczenia ciast. Do drożdżowego zabrałam się metodycznie. Zaczęłam od zebrania informacji. Okazuje się, że sposobów pieczenia ciasta drożdżowego jest bardzo wiele. Wywnioskowałam, że mogę sobie pozwolić na nonszalancję. Wyciągnęłam więc te rady, których nie znałam, uśredniłam proporcje składników i skalibrowałam ilości, żeby mi się placek do kombiwara zmieścił.

Pół szklanki mleka podgrzałam i dodałam ok. 40 g drożdży oraz trochę glukozy.
Ćwiartkę masła rozpuściłam, dodałam pół szklanki cukru i łyżeczkę cukru waniliowego. Po ostygnięciu dodałam żółtko i ucierałam. Po chwili dodałam całe jajko i ucierałam jeszcze trochę. Wlałam zaczyn i szczyptę soli. Zabuzowało. Dodałam ok. 3 szklanki mąki i wyrobiłam ręką. Trochę to dużo mąki, ale bez niej ciasto było zbyt luźne. Wyrabiałam prawie godzinę, ale święte słowa znajomej, która powiedziała, że każde ciasto prędzej czy później zacznie odchodzić od ręki, dodały mi otuchy.
Odstawiłam ciasto do wyrośnięcia i poszłam sobie gotować obiad.
Po obiedzie (czyli długo) przeformowałam ciasto i stwierdziłam, ze jest go i tak za dużo. Z 1/3 zrobiłam prowizoryczne rogaliki i wrzuciłam je jako kamikaze na pierwszą turę pieczenia. Z okrzykiem „tora tora tora” eksplodowały dżemem z wiśni i powidłami z aronii. Popękały i miały kolor głębokozłoty, ale wyszły dobrze.

Z reszty ciasta uformowałam placek i posmarowałam białkiem.
Zrobiłam kruszonkę „na oko”, czyli za dużo, więc wyszła mi cudowna słodka skorupa.

Drożdżowe piekłam 20 minut w kombiwarze na górnym ruszcie, z wodą w misie, w temperaturze 225°C. Ale to za dużo, więc po kilku minutach zmiejszyłam temperaturę do 200°C, a pod koniec do 175°C. Możliwe, że najlepiej byłoby piec w 200°C.

Podobne wpisy

Jeden komentarz

Dodaj komentarz