Tydzień z baraniną
Po pierwsze, pusta lodówka jest smutna.
Po drugie, nadmiar jedzenia w lodówce oznacza, że ktoś właśnie wrócił z domu rodzinnego.
Po trzecie, nie próbować zjadać nadmiaru jedzenia, bo się nudzi. Należy je szybko przetworzyć do lepszego przechowywania (np. pasteryzacja).
Dostaliśmy swego czasu sporo swojskiej baraniny (bardziej jagnięciny). Było tam trochę czegoś podobnego do szynki, kawałek z okolicy grzbietu i jakaś noga :). Początkowo byliśmy pełni entuzjazmu i zjedliśmy sobie szaszłyki:
Druty do robótek nadają się na szpikulce 🙂 W pierwszym dniu mięso nie było marynowane, ale i bez tego było cudowne.
Po objedzie zajęliśmy się dzieleniem mięsa. Część wylądowała w marynacie. Zwykle marynuję mięso tym, co mi wyobraźnia podpowie. Tym razem zaparzyłam zioła (cząber, rozmaryn, majeranek i nie pamiętam co jeszcze), bo podobno tak lepiej wyciąga się z nich aromaty. Do ostygniętego naparu dorzuciłam czosnek (martwe owieczki lubią duużo czosnku), sól i dodałam sporo soku z cytryny.
Pozostałe kawałki zapakowane i odpowiednio zabezpieczone wylądowały za oknem w celu zamrożenia (lodówka w zimie sobie odpoczywa). Pech był taki, że akurat w tym czasie zima postanowiła odpuścić i nie działało zamrażanie parapetowe.
Oczywiście nie wytrzymaliśmy i drugiego dnia zajadaliśmy się znowu szaszłykami.
Potem byliśmy przewidujący i zrobiliśmy dzień przerwy od baranka.
Następnego dnia zrobiliśmy gulasz z curry wg przepisu Maćka Kuronia. Tutaj jest przepis.
Bardzo łatwo i przyjemnie się to przyrządza. Gulasz zjedliśmy z ciemnym ryżem i smakowało nam cudownie.
Potem przyszła kolej na pozostałe mięso.
Na grzbiecie ugotowałam wywar, by zrobić kapuśniak. A właściwie krupniko-kapuśniak. Zapewne zupa się udała, ale nam nie smakowała, a na zapach przygotowywanej potrawy reagowaliśmy alergicznie. Pojawiły się nawet desperackie myśli, by przejść na wegetarianizm, albo zacząć odżywiać się światłem.
Na szczęście część wywaru została unieszkodliwiona przez hermetyczne zamknięcie w słoiku (coś w rodzaju pasteryzacji: gorącą potrawę wlewa się do wyparzonego słoika i jeśli słoik chwyci, to można długo przechowywać).
Została jeszcze noga…. Miało wyjść z tego coś w rodzaju pieczeni. Ale w trakcie parzenia okazało się, że mięso bardzo się skurczyło, a my nie jesteśmy w stanie tolerować martwych owiec. Po szybkiej zmianie planów, zrobiliśmy wywar, który wylądował w słoikach.
Upiekliśmy sobie wtedy najcudowniejszą w życiu pizzę.
Po opadnięciu negatywnych emocji, robiłam jeszcze krupnik. Okazało się, że krupnik na wywarze z owcy jest bardzo smaczny.
Tydzień z baraniną dał mi garść doświadczeń kulinarnych i smakowych. Podobno mięso owcy jest dosyć trudne w przyrządzaniu, więc bardzo mnie cieszy, że udało się nam tak smacznie (pomijając znudzenie).
Wygląda pysznie:)w Lidlu kupiłam jagnięcinę więc zaczerpnę pomysłu na przygotowanie pysznego dania.