Czego oczy nie widzą…

W dniu publikacji poprzedniego posta byłam optymistyczna i pełna energii. Z entuzjazmem zajęliśmy się sadzeniem kupionych wcześniej drzewek owocowych. Nasze zapędy sadownicze zmieniły się niestety w wykopaliska niby-archeologiczne. To, co wcześniej wyglądało jak sielankowo zachwaszczona łąka, okazało się być dawnym wysypiskiem śmieci.

Cegły z zamku romańskiego, halabarda i kłódka od pasa cnoty 😉

Pracowaliśmy dość długo nad usunięciem śmieci i udało nam się oczyścić tylko kilka metrów powierzchni tuż przy posadzonych drzewkach. W wyglądzie nie ma różnicy i z zewnątrz sad wydaje się ładny, tylko świadomość dziadostwa jest przykra.

Ta drobna z pozoru sprawa przyczyniła się do wielu głębszych (jak sądzę) refleksji, choć w większości jednak pytań bez odpowiedzi. Czy ja jestem skazana na sprzątanie we własnym domu po kimś innym? …choć sama po sobie sprzątać nie potrafię. Czy moją misją jest naprawa tego, co ktoś inny zepsuł? A ile ja już zepsułam? Czy w rzeczach, które wyglądają dobrze trzeba pokopać, żeby obnażyć brzydką prawdę, czy woleć o niej nie wiedzieć. A jeśli się już pokopie, to czy próbować naprawić, czy starać się zapomnieć i udawać, że tak ma być. W jaki sposób bezrefleksyjna natura człowieka wpływa na życie innych ludzi? A może daje ten sens jakim jest zdobywanie pokory. Czy stary syf wyłaniający się gdzieniegdzie jest świadectwem rozwoju i postępu, czy tylko zwyczajną słomą z butów?

Powyższe kwestie nie wyczerpują zakresu przemyśleń, jednak kierują do chwilowo najważniejszego pytania o sens tego bloga. Gdzieś mi umknęła motywacja, a i determinacji brak. Mam świadomość, że pewne treści są nieaktualne albo dość słabe. Czy usunięcie tego, co już mi nie pasuje, będzie jak usuwanie śmieci, a może lepiej przyklepać to czymś nowym i ładniejszym?

Na razie z blogiem będzie się działo to, co chcę, a szanownym czytelnikom szczerze radzę – zamknijcie oczy 🙂

Podobne wpisy

Jeden komentarz

Dodaj komentarz